Nadar Vlkan

Nadar Vlkan

O tym, jak stary Wij wracał przez liściasty las nieopodal Strzynichy

Wróciłem z dalekiej wędrówki, przyjacielu. Zapewneś rad, że znów zawitałem do osady. Trzewiki czas podreperować…
A niech mnie perunowy piorun świśnie! Raz, a porządnie! To może odpocznę w końcu… Wróciłem z dalekiej wędrówki, przyjacielu. Zapewneś rad, że znów zawitałem do osady. Trzewiki czas podreperować… Nie znasz kogo, kto się tym zajęciem trudzi? Zamokły mi w te ostatnie dni… i już do niczego się nie nadają. A nieźle je wytarłem tego lata… Gdzież ja nie byłem! W dalekie wschodnie górzyska mnie ten los zaprowadził… Widzisz moją laskę?! O dwa palce się skróciła… Ale za los nie odpowiadam i nic nań poradzić nie mogę… Gdzie mnie ciągnie, tam idę… A potem widzę to i tamto… i to o czym się nawet słowiańskim kapłanom i wiedźmom nie śniło… Ktoś już tego nie powiedział przede mną? Dziwne… Mam takie przeczucie, jakbym to już gdzieś słyszał… Ale, przyjacielu, czego ja to nie słyszałem… i nie powiedziałem… Na wszelkie bogi, losie mój srogi! Nawet płaszcz mam ubłocony i przydałoby się go zacerować… Nie znasz kogo, kto ceruje… Bo wiesz, ja to mam ważniejsze sprawy i czasu, choć mam bezmiar, nie mam zbyt wiele… 
A widzisz… na święcie Pasieki byłem jakiś dzień i noc drogi stąd… w takiej małej osadzie. A co tam się działo? Ho, ho! Nigdy nie zgadniesz! Dreptałem ci ja przez las… ten liściasty, nieopodal tej rwącej małej Strzynichy, co to do tej wielkiej Pątnicy bystrej podobno mknie… I tak dreptałem, a ptaki śpiewały… Wiesz, całkiem ładny dzień był, trochę wiatr wiał chłodny… i na czym to ja… a ten liściasty las… i szło się przyjemnie… aż na końcu tego lasu, wpadłem ci ja do jakiej nory jedną nogą i bach! Wyciągnąłem się jak długi… kostkę wykręciłem i już myślałem, że nie dotrę do osady żadnej… wsłuchałem się więc w szepty polany i śpiew ptaków… aż tu nagle spotkałem na tej leśnej ścieżynie chłopinę jednego, co kozy pasał pod lasem… Poczciwy człek pomógł mi dokuśtykać do swojej chałupy… w tej osadzie, co to mała była. Ależ zbiory mieli! Wielkie! I tak myślę sobie… nie bez powodu los mnie zatrzymał w tym miejscu, pewnie coś się szykuje… Powiadasz… jak mogłem nie wiedzieć, że w dziurę wpadnę? A no mogłem, bo czasem nawet ja nie wiem, co się wydarzy… a już zwłaszcza jak co mnie dotyczy… siadłem za stołem… w tej chałupie, co to ten chłopina mnie zaprowadził… w tej chałupie, co w tej małej osadzie była… Plony tam mieli wspaniałe i o święcie Mokoszy mnie opowiadali i o Perunice… A bogom składali piękne ofiary… bardzo poczciwi ludzie… i dobrzy… co ja tam jadłem! Kaszę z omastą i grzybami… Pyszną, mówię ci, przyjacielu… Tutejszy karczmarz by się nie powstydził. I kołacze słodkie z owocami… i polewkę z pasternaku… A to był początek dopiero świętowania… miodu się opiłem i piwa jęczmiennego jak młodzian jaki… i wtem, gdy miesiąc rozbłysnął w całej swej krasie na niebie… stało się jasne, po co mnie los tam ściągnął… był tam jeden Jaromir, syn Domastryja, który zerkał na Libuszę, córkę Lutomysła długobrodego, która piękne rude warkocze miała… Ale ich ojce się niegdyś o tę samą niewiastę pobili… jakieś czterdzieści wiosen temu… i zaciekli… z siekierami na siebie w każdej chwili mogliby się rzucić… Ale… jak to bywa! Los mnie nie szczędzi! Chyc ja tego młodzieniaszka na pasek… Słuchaj, przyjacielu, bo stoimy tak i stoimy, a ściemniać się zaczyna i zimny wiatr od rzeki ciągnie… Pójdźmy więc do karczmy, siądźmy… trzewiki wysuszę i stopy… piwa się napijemy i opowiem ci, co z tymi duszyczkami ludzkimi dalej się działo…
A niech mnie los i wszystkie jego zęby ugryzą! No i wlazłem w błoto…

Podziel się

Facebook
Posłuchaj innych opowieści